Źródło: Fotolia.com |
Leżę... Boli. Przekręcam się... Boli. Wstaję... Boli. Cholerne plecy!! Coś zgrzytnęło, coś łupnęło... Podobno od podnoszenia ciężarów. Ale chwila! Żaden ze mnie siłacz i ciężarów nie dźwigam. Jedyne co podnoszę, to moja mała córeczka.
Fakt, że Izka waży już prawie tyle, co duży wór ziemniaków. Fakt, że ja do masywnych kobiet nie należę. I do młodych też nie za bardzo:) Fakt, że babcie w Polsce rozpuściły, bo tylko na rączkach i na rączkach. I fakt, że ostatnio częściej ją nosiłam, bo przecież trudno od rączek odzwyczaić (o czym na pewno wiecie drogie mamusie i tatusiowie, jeśli choć na chwilę oddaliście swoją pociechę dziadkom). I jeszcze fakt, że po przeprowadzce do Limericku nie było znajomych, czyli chętnych do potrzymania Izuni na rękach, mąż w pracy całe dnie, a ja sama w domu z moim 9-cio-kilowym Szczęściem.
Nic dziwnego, że w końcu plecy się zbuntowały. Powiedziały - mamy dość. I kropka.